Podniosłem liść.

To pierwszy przedmiot, jaki mi się napatoczył, jakoś tak popatrzyłem i po prostu bezwiednie wziąłem go do ręki.

Był szorstki i delikatny, zażółcony, jak to liść jesienią. Uśmiechnąłem się, podziwiając przez moment jego urodę. Niby łatwo byłoby go namalować, to byłaby tylko zielona plama o odpowiednim kształcie. Kilka artystycznych sztuczek, odpowiednie pędzle i można tworzyć łatwo rozpoznawalne liście. Ale gdyby wgłębić się w szczegóły, pewnie miesiącami można by usiłować uchwycić na płótnie delikatną siatkę jego żyłek i postrzępione brzegi. Pewnie niejeden student ASP wprawiał się na martwej naturze… Ciekawe, jakie “liściowe” efekty można tworzyć którymi farbami. Na przykład, gdy gną się, zwisając, albo porusza je wiatr, albo kiedy mają kilka kolorów naraz jesienią. Czy ktokolwiek uchwycił na obrazie gałąź z liśćmi na silnym wietrze… a tam, chociażby jeden liść, tak, że naprawdę wygląda jak żywy i w ruchu?

Przejechałem palcami po jego powierzchni, wyczuwając zgrubienia i nieregularne linie. To wiązki łyka i drewna, prawdziwie, “żyły” przewodzące wodę i słodkie soki. Jak one to robią? Przecież nie ma tam nigdzie serca, pompującego płyn siłą mięśni. To coś związanego z różnicą ciśnień, i to kilku różnych. Kiedy woda odparowuje z liści, niejako pociąga za sobą wodę, która jeszcze jest w przewodach. A soki, cukry? To musi mieć związek z różnicą stężeń między miejscami, gdzie jest ich mało i dużo. Swoją drogą, czy układ żyłek jest losowy, z grubsza wyznaczony przez wzrost samego liścia, czy ściśle określony, i dwa liście wzrastające w identycznych warunkach byłyby identyczne?

Botanik, albo chociaż ogrodnik, pewnie potrafiłby wprawnym okiem ocenić, czy ta ciemna plamka świadczy coś niedobrego o zdrowiu całego drzewa. A może to zgnilizna się zaczyna? Tylko w zasadzie czemu liście ciemnieją, jak gniją? Zieleń mają dzięki chlorofilowi, co w sumie nic nie tłumaczy, jak się zastanowić, a kiedy on się jesienią rozpada w obumierających liściach, inne barwniki zaczynają być widoczne. Ile ich tam w zasadzie jest?

Przyjrzałem się zieleni liścia, która już prawie całkiem ustąpiła żółci. Chlorofil to też wspaniała konstrukcja, kto by coś takiego sam wymyślił? Jak wieloatomowa obejma z dużym atomem metalu w centrum. Najlepsze, że hem, nadający czerwoną barwę krwi, jest tak bardzo podobny! Jak to się dzieje, że akurat te struktury są tak intensywnie kolorowe? Czy to działa na podobnej zasadzie, co kolorowe związki koordynacyjne, jak rodanek żelaza? A może to ma coś wspólnego z chmurą elektronów w tych cząsteczkach. Przydałaby się na tyle plastyczna wyobraźnia, żeby ją sobie wyobrazić.

Pomyślałem o tym wszystkim, co działo się w cieniutkiej przestrzeni między wierzchem a spodem liścia. Fotosynteza to jest dopiero świetna rzecz! Niewiarygodnie zmieniła naszą planetę. Przecież wszystek tlen w atmosferze z niej pochodzi, a on umożliwia istnienie wszystkich organizmów tlenowych. Jak wyglądałaby Ziemia, gdyby przez przypadek fotosynteza nigdy nie powstała? Byłaby pusta, wszędzie tylko piach, skały albo morza. Tylko bakterie beztlenowe by żyły, ale oddychanie beztlenowe jest mało wydajne. Dlatego one nigdy nie zawojowały świata tak, jak tysiące miliardów tlenowych organizmów. Wszystko dzięki olbrzymim ilościom roślinnych pra-bakterii, które przez setki milionów lat mnożyły się bez przeszkód i cierpliwie produkowały ten życiodajny tlen. A może większe glony też miały w tym swój udział? Tylko czy one zdążyły powstać w czasach, kiedy tlenu było jeszcze bardzo mało?

Nasada liścia jeszcze nie całkiem uschła, widać niedawno odczepił się od drzewa. Drzewo… powstało dzięki fenomenalnemu wynalazkowi o nazwie gałąź. Istnieją tysiące przeróżnych form roślin, a przecież można je wszystkie  opisać “ma coś jakby pień i gałązki”. Czyli to właśnie odgałęzienie daje tak niesamowite możliwości. Ono wprowadziło taką różnorodność w świecie roślin, a pierwsze miały je widłaki, a może jeszcze wcześniej mszaki? W sumie chyba zostało “wynalezione” kilka razy, przecież są różne jego rodzaje.

Po kolorach liścia od razu było widać, że jest jesień. Jak to się dzieje, że rośliny reagują na skrócenie dnia i niższe temperatury, żeby pozbywać się listowia? I czy reagują na to jakoś miejscowo, a potem przesyłają informację wszędzie? Mają przecież swoje hormony. Więc może właśnie liście mają jakieś światłoczułe substancje, które uwalniają na przykład do rurek sitowych jakiś sygnał. Toż to prymitywny narząd wzroku! A może wcale tak nie jest i to po prostu decyduje krótszy czas fotosyntezy przez krótsze oświetlenie?

Liść już schnął, z prawej strony był trochę kruchy. Pocierając go palcami, czułem tę lekką, charakterystyczną chropowatość. To prawie w całości celuloza, jak w zasadzie większość każdej rośliny. Niesamowity kompozyt. Polimerowe, równoległe włókna grubości może pół nanometra, splecione ze sobą. Jak one są splecione? To jakieś pęczki, czy jak? W większej skali tworzą ściany komórkowe, które łączą się, komórka do komórki, w całe liście, gałęzie, pnie. I mimo, że celuloza jest podstawą tego wszystkiego, to wyrastają przecież giętkie gałązki, twarda kora, delikatne liście. Wielotonowe drzewa opierają się na podstawach zrobionych z cukru.

Liść, pomyślałem. Śmieszne słowo, krótkie, a niezły z niego łamaniec językowy dla obcokrajowców. Przypomniała mi się taka zagadka: czemu mały liść to listek, a mały list to liścik? Niby takie głupie pytanie, ale filolog polonista z pasją mógłby bardzo fachowy artykuł napisać o pochodzeniu i ewolucji słowa “liść”. Musi być bardzo stare, w końcu i dziesięć tysięcy lat temu jakoś trzeba było to nazywać. Może jest dźwiękonaśladowcze?

Wypuściłem go z dłoni, pozwalając ulecieć moim myślom razem z nim. Wirując na wietrze, spadł na kamień na ścieżce.

Podniosłem więc kamień.

Wiecie, co było dalej?

Kategorie: Życie