Powąchałem kawę w słoiku.
Zapach ziemnobrązowych ziaren owionął mi nozdrza i przywołał tysiąc myśli.
Ten słoik to ozdoba – bo kiedyś pomyślałem, dlaczego by nie postawić małej świeczki na kawowej podstawce na stole?
Słoiczek-dekoracja to umilanie sobie otoczenia. Podobnie, jak na przykład przez picie kawy z ciepłego kubka.
Jej walory mogę poznawać dzięki wrażeniom węchowym. To najpierwotniejszy ze zmysłów, mam go ja i w pewnej formie mają go jednokomórkowce.
Aromat powstał w czasie wypalania ziaren, w specjalnym piecu. Jakiś fachowiec musiał posłużyć swoim doświadczeniem, żeby go obsługiwać z należytą starannością.
Tam kawę przywieziono z odległych plantacji w tak zwanych ciepłych krajach. Nie bez powodu znane są odmiany kawy z Etiopii, Kolumbii, Brazylii, Meksyku. Tylko w tropikach można uprawiać kawę na dużą skalę.
Tam miesiącami rósł sobie jakiś krzew kawowca, aby wreszcie dać owoce, z których ziarna w końcu posłużą komuś do zrobienia napoju – pół świata dalej.
Setki godzin pracy wymagała uprawa, zbiory, przechowywanie, transport, prażenie, zmielenie i w końcu zaparzenie kawy.
Pokolenia kawoszy kreatywnie kombinowały, jak zwiększyć wydajność produkcji i ulepszyć ostateczny smak. Na każdym etapie, od krzewu do napoju.
Przez wieki wymyślono mnóstwo sposobów parzenia kawy – od zalania wrzątkiem w szklance do automatycznego ekspresu wielkości szafki, a podobnego do kombajnu.
Kawa pojawiała się w rękach ludzi różnych ras, krajów, religii. Nazwa Arabica pochodzi od kultury ludzi, którzy zaczęli pić ten napój na większą skalę – oni sami importowali go jednak z Etiopii.
Światowy handel nie ominął jakże cennych ziaren kawowych. Z regionów arabskich przewieziono je do Turcji i Indii, stamtąd dalej na wschód i zachód. Kawę pili i piją ludzie tak różni… a tak podobni.
Wszyscy korzystają z dobrodziejstwa tego krzaka z odległych krajów, który na drodze milionów lat ewolucji wykształcił zdolność produkcji kofeiny w owocach.
I tyle, tyle było zdarzeń potrzebnych, żeby nastąpił jeden moment inspiracji powąchaniem kawy.
Zaczerpnąłem jeszcze jeden oddech, i wraz z ulotną wonią pozwoliłem ulecieć i tym myślom. Spojrzałem na stojący na stole krzaczek mięty.
Wiecie, co było dalej?